Dla Dominiki, która tak na mnie nawrzeszczy, że nie ma rozdziału :) Musisz wiedzieć Domiś, że to mnie bardzo motywuje :*
-Nie ma za mocnej głowy do alkoholu, a już na pewno nie w tedy, gdy dosypie się jej jakieś proszki. Więc jak będzie Styles? Oddasz miasto czy mam ją zabić?
notka pod rozdziałem.
-Nie ma za mocnej głowy do alkoholu, a już na pewno nie w tedy, gdy dosypie się jej jakieś proszki. Więc jak będzie Styles? Oddasz miasto czy mam ją zabić?
-Zostaw Skyler, albo Katherine rozwali czaszkę Markowi.
-Nas jest więcej. Nawet jeśli rozwali mu głowę, ja rozwalę
ją i Skyler.
W tedy coś zobaczyłam. Skyler się ruszała, ale tak
delikatnie, żeby napastnik tego nie wyczuł. Cerrie też to zauważyła i posłała
mi porozumiewawcze spojrzenie.
-Zostaw Skyler i weź mnie.
Jestem dla niego ważniejsza, niż Skyler….- odezwałam się.
-O nie ma mowy!- krzyknęła moja siostra i… Jason?
-Hmm. Kusząca propozycja, zwłaszcza, że ty jesteś przytomna
i będę miał więcej satysfakcji jeśli cię zabije.
Mężczyźni stojący za nim puścili Skyler i natychmiast
dostali kulką w głowe od niej i od Cerrie. Ja Pociągnęłam za spust, dziurawiąc
głowę Marka i szybkim ruchem celując broń w mężczyznę.
-Wiedziałem, że coś mi tu śmierdzi.- powiedział.
-No widzisz, jednak mam głowę do alkoholu. Następnym razem
bądź bardziej dyskretny jeśli chodzi o dosypywanie mi czegoś go piwa. Ach…
czekaj. Następnego razu nie będzie.
-Tak więc żegnaj Stan- powiedział Harry i pociągnął za spust
swojego czarnego gnata. – I po sprawie. Skyler, Katherine. Nic wam nie jest?
-Oprócz tego, że boli mnie łokieć? To nie. Chyba trafiłam w
żebra.
-Mi też nic nie jest.
-Dobra. Zmywamy się stąd. Zaraz będą tu psy.
Oczywiście, na moje szczęście w samochodzie wylądowałam sama
w samochodzie Stylesa.
-A więc, zastrzeliłaś pierwszego człowieka w swoim życiu.
-Mam skakać z radości czy iść i go opłakiwać?
-Powinnaś czuć satysfakcje.
-Powinnaś czuć satysfakcje.
-I chyba nawet czuje. Gdzie jedziemy?
-Popsułem ci wieczór więc postaram się go naprawić.
-Harry…
-Siedź cicho. Zaraz będziemy na miejscu.
Jechaliśmy jeszcze przez chwilę i dotarliśmy pod Big Bena.
-Co my tu robimy Harry? Jest godzina.. 1 w nocy, jestem
jedynie w bluzce na ramiączkach i jest mi cholernie zimno, a ty wymyśliłeś
sobie wycieczkę pod wielki zegar?! Czy ty sobie ze mnie żartujesz?!
-Masz- mówiąc to podał mi swoją marynarkę. – A teraz chodź.
Chwycił mój nadgarstek i lekko pociągnął. Ruszyłam za nim
lekko chwiejnym krokiem, bo nie ukrywajmy, ale byłam trochę pijana. Przeszliśmy kawałek i naszym
oczom ukazały się schody. Popatrzyłam w górę i zdawały się nie mieć końca.
-Ja po nich nie wejdę. Mam za wysokie buty, jestem pijana i
mam lęk wysokości.
-Dobra, jak chcesz.
Po tych słowach przerzucił mnie sobie za ramie i zaczął się
wspinać.
-Harry nie wygłupiaj się słyszysz? Puść mnie!
Jednak chłopak nie odezwał się ani słowem i dalej niósł mnie
po schodach. Po pewnym czasie się poddałam i zaczęłam sobie nucić jakąś
przypadkową piosenkę, która akurat wleciała mi do głowy.
-Masz ładny głos-odezwał się brunet, gdy byliśmy już na
górze. –A teraz chodź ze mną.
Posłusznie poszłam za Harrym i nagle naszym oczom ukazał się
niesamowity widok. Londyn z góry.
-Jezu! Ale tu jest pięknie!
-Wiedziałem, że ci się spodoba- powiedział loczek i
szelmowsko się uśmiechnął.
-Harry, jestem trochę śpiąca. Możemy już iść?
-Jak sobie panienka życzy.
Ponownie wziął mnie na ręce i zniósł po schodach. Nawet nie
próbowałam protestować, bo i tak nie przyniosło by to żadnych rezultatów. Po
pewnym czasie, chłopak postawił mnie na jednym schodku.
-Zjedź z poręczy.
-Chcesz żebym się zabiła?
-Zaufaj mi. Nie możesz spaść, bo poręcz jest tuż przy
ścianie.
-Dobra- nie miałam siły dalej spierać się z brunetem.
Usiadłam na cienkiej rurce i zjechałam na niej na sam dół,
mało co się nie przewracając.
-I jak? Spadłaś?
-Ha ha ha. Jaki ty jesteś zabawny.
-Wiele osób mi to mówi.
-Wracajmy. Moja siostra na pewno się martwi.
-Noe? Oj na pewno nie.
Wie, że jesteś ze mną.
-Ale to nie zmienia faktu, że dzwoniła…-popatrzyłam na
komórkę.- Cztery razy.
-Opiekuńcza ta twoja siostrzyczka.
-Aż nadopiekuńcza.
W drodze powrotnej w ogóle nie rozmawialiśmy. Harry skupił
się na jeździe, a ja wyglądałam przez okno podziwiając widoki, których prawie w
ogóle nie widziałam, gdyż było ciemno. Gdzie, nie gdzie dostrzegałam zarys
drzew, budynków, a czasem nawet ludzi.
Spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że jest naprawdę późno.
Ale moja siostra już nie dzwoniła. W pewnym momencie dostałam SMS’a: ,,Gdzie wy
do cholery jesteście?! Przyjedźcie do głównej ,,bazy,,. Już ja się z wami
policzę’’. No pięknie. Pokazałam Harremu wiadomość od mojej siostry, na co on
skinął głową.
-Jak myślisz, zabije nas?
-Możliwe.
To były jedyne słowa, które wypowiedzieliśmy w czasie drogi.
Do ,,bazy,, mieliśmy jeszcze 15 minut, a ja odpłynęłam w stronę krainy
Morfeusza.
Gdy po przebudzeniu otworzyłam delikatnie oczy,
stwierdziłam, że to na pewno nie jest mój pokój. Rozejrzałam się i wszystko w
tym pokoju było czarne, nie licząc ścian, gdyż one były oślepiająco białe.
Zasłony były odsłonięte, podeszłam do nich i zaczęłam wyglądać przez okno.
Zobaczyłam nie znaną mi, aż do teraz okolice. Wszędzie były zniszczone budynki,
porozwalane śmieci i nierówne drogi. Nigdy nie byłam w tej części Londynu.
Obróciłam się i zobaczyłam, że na oparciu łóżka wiszą ubrania. Co dziwne moje ubrania.
Wyciągnięte z mojej szafy. Ktoś je musiał tutaj przynieść. Ale kto?
Ubrałam się i zeszłam na dół z nadzieją, że kogoś spotkam.
Nie ukrywam, że dom od wewnątrz wyglądał jak pałac. Wszędzie wisiały długie
kryształowe żyrandole, czerwone ciągnące się dywany, ogromne obrazy, podłogi z
szarego marmuru, a ściany białe niczym śnieg. Szłam cały czas po bardzo długich
schodach w dół. Wreszcie stanęłam na parterze. Ruszyłam przed siebie szukając
kuchni.
Gdy wreszcie ją znalazłam wszyscy już tam siedzieli i w
spokoju jedli śniadanie.
-Dzień dobry śpiochu- powiedziała do mnie Skyler.
-Siadaj zaraz ci nałożę- odezwała się Cerrie.
Jedyne wolne miejsce było pomiędzy Jasonem , a Harrym.
Ruszyłam więc w tamtą stronę… Jednak Styles za nic w świecie nie chciał mnie przepuścić.
-Czy pan Harry Styles może mnie przepuścić?
-Magiczne słowo?
-Hokus pokus, już podsuwaj dupe.
-Jaka ty jesteś zadziorna- powiedział Styles, ale ku mojemu
zdziwieniu przepuścił mnie żebym mogła usiąść.
-A więc… Gdzie ja do cholery jestem?
-Jesteś w naszej tak zwanej ,,bazie,,-odezwał się Niall.
-A dlaczego nie jestem w swoim domu?
-Nie pamiętasz nic z tamtej nocy?
-Pamiętam tylko jak byłam z Harrym na Big Benie i jak
zjeżdżałam po poręczy. Dalej mam pustkę w głowie. A czy ktoś mógłby mnie zawieźdź
do domu?
-Poczekaj na mnie. Zjem śniadanie i cię zawiozę.
-Bardzo się z tego powodu cieszę.
Czekałam na bruneta około 10 minut.
-Och w końcu się zjawiłeś.
-Taaa. Kazali mi, abym ci przekazał, że tam gdzie spałaś, od
dzisiaj jest twoim drugim pokojem. Tylko proszę nie sprowadzać chłopaków, bo
mam pokój tuż obok twojego i będę wszystko słyszał.
-O to bym się nie martwiła- posłałam mu mój najszerszy i najserdeczniejszy
uśmiech.
Zatrzymaliśmy się pod moim domem.
-Jesteś piękna kiedy się uśmiechasz- powiedział Louis, a ja
czułam, że moje policzki oblewa fala gorąca.-Ty zawsze jesteś piękna.
Po tych słowach mnie pocałował. Nie opierałam się, sama nawet nie wiem dlaczego. Przez chwilę nasze języki walczyły o dominację, aż jego w końcu wygrał. Po upływie czasu oderwaliśmy się od siebie.
-Nie wiem co to było, ale jeśli spróbujesz to powtórzyć, to obiecuję, że za ciebie wyjdę- powiedziałam i wyszłam z samochodu.
CZYTASZ=KOMENTUJESZ
Heloł lejdis and dżentelmen :) W końcu postanowiłam dać scenę z Lourine, i jak wam się ona podoba? Mi bardzo! Następna część za 10 komentarzy :) To do zobaczenia misie :*